Złoto i brąz na Piątych Międzynarodowych Igrzyskach Osób Niskiego Wzrostu w Belfaście
Choć wyjazd na Zieloną Wyspę wydawał się być niemal w pełni przygotowany, a brak brzemienia bycia jednym z faworytów zawodów i czas wakacji napawały optymizmem, nie obyło się bez niespodzianek. O pierwszych dowiedzieliśmy się kilka dni przed odlotem – kuszetki na pociąg Monciak – Krupówki lepiej zamawiać z co najmniej dwutygodniowym wyprzedzeniem, inaczej możemy się z nimi pożegnać.
Po dopracowaniu wszelkich szczegółów technicznych rowerów, starannym pakowaniu się dzięki pomocy mojego kumpla dotarliśmy na dworzec. Warszawa, jest sobota, 23 lipca, 22 stopnie ciepła, godzina 23:30, wsiadamy do KM-ki na Ochocie by przemieścić się na Wschodni. Całkiem przypadkowo spotykamy Ukraińca, kumpel choć niewiele mówi w jego języku chętnie nawiązuje konwersację, planuje jeszcze w te wakacje uderzyć za wschodnią granicę.
Niedziela, 26.07.2009
Ciasno, jak to w Monciaku. Mimo to udało nam się ulokować w wesołym przedziale z małżeństwem jadącym do sanatorium w Ustroniu i grupką chłopaków wracających z Władysławowa do Małopolski. Bagaże jadą z nami, rowery… w toalecie, ale i tak szacunek dla polskich inżynierów – potrafili tak ją zaprojektować, aby zmieściły się dwa rowery i nadal można było z niej skorzystać. Bez ściemy!
W Krakowie wysiadamy z małym poślizgiem, mimo to bez problemu udaje się nam Balice-Expressem dotrzeć na lotnisko (jeździ co pół godziny). Pakujemy rowery, korki na lotnisku zaczynają się powiększać, pakujemy dalej, biegam gdzieś w celu informacji co dalej z rowerami, Karolina zerka na bagaże. Sprytnie się zakamuflowała, bo napatoczyła się służba graniczna szukając ich właściciela i węsząc ładunki wybuchowe. Oczywiście wszystko zaraz się wyjaśniło.
Rada – jeśli odlatujecie gdzieś, szczególnie z zatłoczonego lotniska – bądźcie co najmniej godzinę przed rozpoczęciem odprawy. Bagaże i rowery oddane, przechodzimy odprawę celną, jest 11:00, o 11:20 mamy odlot. Wbijamy do lotniskowego autobusu, którym – nie wiadomo czemu – kilkanaście minut wozimy się po płycie lotniska, po czym pani z obsługi informuje o problemach technicznych z samolotem, odlot przesuwają o jakieś półtorej godziny, wypuszczają nas do strefy wolnocłowej. Z nudów szukam Wi-Fi w budynku (jest jedynie płatne, oferowane przez operatorów GSM). Po kolejnej godzinie zawożą nas ponownie do hali odpraw, widocznie odlot opóźni się jeszcze bardziej. W międzyczasie poznajemy całkiem sympatyczną parę Polaków, i choć mija godzina 13:15, o której planowo powinniśmy opuścić Belfast International Airport, nie tracimy ducha. Chcąc nieco zrekompensować problemy przewoźnik stawia pasażerom feralnego lotu obiad. Wysyłamy smsa do Eugene informując, że się spóźnimy, i to sporo, ale żeby się nie martwił, że generalnie jest ok.
W końcu o 16:20 wsiadamy do samolotu by po dwóch godzinach dotrzeć do celu. Brrr, jak zimno, jakieś 15 stopni, wiatr. Odbieramy paszporty, bagaże, rowery, jesteśmy mocno spóźnieni (jest około 18:00 – godzinę jesteśmy do przodu dzięki zmianie czasu – czyli właśnie rozpoczyna się ceremonia otwarcia). Pakujemy się do autobusu jadącego do centrum (tu nawet w autobusach jest internet(!)), w orientacji w rozkładach jazdy pomaga nam bardzo miła Polka, na szczęście w centrum nie musimy długo czekać na kolejny autobus. O dwudziestej z hakiem jesteśmy w wiosce studenckiej, czyli na miejscu – przez szyby Residental Services widzimy powracających z ceremonii sportowców. Dostajemy klucze od mieszkania, kolacja, sen. Niedziela za nami.
Poniedziałek, 27.07.2009
Nasze mieszkanie składa się z dwóch pokoi z łazienkami i wspólnej kuchni. Po śniadaniu Karolina miała startować w biegach, jednak nienajlepiej się czuła. Postanowiła więc odpuścić i zostawić siły na jutrzejsze pływanie.
Zasięgamy informacji o niedalekich marketach po czym uderzamy rowerami do jednego. Pierwsze zmierzenie się z lewostronnym ruchem nie idzie źle, choć czasem mamy niezły ubaw (oczywiście wszystko w granicach rozsądku i bezpieczeństwa). Ścieżki rowerowe to właściwie na przedmieściach każdy chodnik – tu rzadko spotyka się takie z kostki czy bruku – są przeważnie wylewane asfaltem. Niemal wszędzie łagodne zjazdy. Pogoda może jeszcze nie okropna, to jednak nie rozpieszcza, zwłaszcza że mieszkamy nad zatoką. Market, jak każdy inny, są także dostępne produkty z Polski – mieliśmy niemały ubaw. Pieczywo kiepskie, w końcu nie można mieć wszystkiego. Po odejściu od kasy udałem się po fakturę do punktu obsługi klienta, tymczasem Karolina zabrała się do spakowania zakupów w sakwy. Co w kraju nad Wisłą mogłoby uchodzić za przejaw nadgorliwości, na Zielonej Wyspie jest czymś na porządku dziennym. W ciągu piętnastu minut kilka osób oferowało pomoc Karolinie. Dobrze jest uprzednio zorientować się w panujących tu zwyczajach by nie zachować się nietaktownie.
Wtorek, 28.07.2009
Dziś startujemy w zawodach. Wczesnym rankiem wsiedliśmy do podstawionego autokaru, by za godzinę znaleźć się w Larne. Zorientowałem się, że łatwiej mi się dogadać z Australijczykami niż mieszkańcami Irlandii Północnej. Początkowo jest lekkie zamieszanie, każdy próbuje odnaleźć siebie na listach startowych. Po godzinie przeznaczonej na rozgrzewkę nadchodzi czas na starty najmłodszych. By umożliwić pływanie w poprzek basenu zdjęto bojki oddzielające tory. Listy startowe są na bieżąco wyświetlane na elektronicznej tablicy. Następnie kolejno startują poszczególne dystanse z podziałem na płeć i grupy wiekowe. Pierwszy start (25 metrów motylkiem) okazał się dla mnie najłaskawszy – mam złoto. Następnie startuję na dystansie 50 m (styl grzbietowy i dowolny) oraz 100 metrów stylem zmiennym. Do wody można zarówno wskakiwać jak startować od ścianki – wybór należy do zawodnika. Udaje mi się wywalczyć jeszcze brąz kraulem. Jednak tak długie przerwy między kolejnymi konkurencjami nie mają pozytywnego wpływu na rezultaty. Karolina startuje w 50 metrach na grzbiecie. Przyznamy, że niewątpliwie poczuliśmy smak sportowej rywalizacji i adrenaliny. Dekoracje są krótkie, nie ma mowy o hymnach etc. Program maksymalnie napięty.
Po powrocie do Dalriada Avenue Student’s Village godzinka czasu na szybki obiad i uderzamy zagrać w ping-ponga (w drodze dopadła nas ulewa). Sala profesjonalnie przygotowana, trybuny zajęte przez masę kibiców. W tenisie stołowym kategoria open rozpoczyna się już od siedemnastego roku życia, więc medali niewiele, zawodników niemało. Gram z francuskim aktorem i jeszcze dwoma chłopakami. Z jednej strony intensywniej trenowałem pływanie, z drugiej – po prostu moi przeciwnicy okazują się lepsi. Jednak o poziomie zawodów może świadczyć chociażby fakt, że jedynie jeden z nich zdobył medal.
Doping na trybunach to świetny czas na zawieranie nowych znajomości czy poznawanie sposobu życia ludzi z całego świata. Na szczęście większość z nich mówi po angielsku, barierę językową mamy za sobą. Zdarzało się, że mylono nas z Holendrami (wszak Poland jest zbliżone fonetycznie do Holland, lecz Holland to historyczna kraina Holandii, obecnie nazwa państwa w języku angielskim brzmi the Netherlands, zaś North Holland i South Holland to prowincje Holandii). Poznaliśmy także kobietę ze Stanów, która powitała nas słowami: „Jak sie maś?” Przyjęliśmy to ze sporą dawką uśmiechu. Opowiadała, że ma czeskie pochodzenie.
Środa, 29.07.2009
Dziś mamy zamiar powozić się autokarem. Najpierw Grobla Olbrzymia – zarówno z wioski studenckiej, jak z hotelu przyjechał autokar pełen ludzi. Przyglądamy się bazaltowym głazom żłobionym w coś na kształt trylinki przez erozję, trzaskamy szybką sesję zdjęciową, wśród tłumu spotykamy kilku ludzi z Polski i mokniemy. Karolina jest zachwycona działalnością olbrzymów. Udajemy się do standardowej, irlandzkiej wioski, by zatrzymać się w knajpie urządzonej przy starym browarze. Ależ ci Brytyjczycy mają gust! Rzadko zdarza mi się jadać tak tłusto, tamtejsze lasagne było wyjątkowe. Nie wiem tylko, czy charakterystyczny zapach stajni unoszący się w lokalu miał przypominać atmosferę panującą niegdyś w browarze, czy był jedynie efektem nieopodal położonej stadniny koni. Przekonam się o tym zapewne dopiero podczas wizyty w innym browarze. I znów te charakterystyczne północnoirlandzkie kominy przemysłowe – zakręcone jak słoiki z dżemem. Być może efektywniej funkcjonują?
Dzięki uprzejmości poznanej Pani fotograf – Clemence – zamieniłem się na fotele i zasiadłem obok kierowcy. Spostrzeżenia? Poza oczywistym ruchem lewostronnym zauważyłem, że Brytyjczycy zdecydowanie trzymają się krawędzi, nie osi jezdni. Lekkim zaskoczeniem była dla mnie automatyczna skrzynia biegów w turystycznym, dalekobieżnym autokarze. Dookoła zielono. Odniosłem wrażenie, że uprawia się tu trawniki poprzecinane żywopłotami. Wracamy do Newtonabbey – jutro powinniśmy wcześnie wstać – więc po kolacji poszliśmy w kimę.
Czwartek, 30.07.2009
Jak widać palmy nie rosną jedynie w tropikach. Wystarczy że nie zaznają mrozów, jakich doświadczamy w naszym kraju. Jedną z nich spotkaliśmy w drodze do Carrickfergus. To miasteczko położone nad zatoką kilkanaście kilometrów na północ od Newtonabbey. Na brzegu postawiono tu normandzkie dość ponure zamczysko, obecnie przekształcone w muzeum. Nieopodal port jachtowy, kilka restauracji z całkiem smacznym menu. Podczas konsumpcji dojrzeliśmy zespół piłkarski Gwiazda Ruda Śląska, z którym przylecieliśmy do Belfastu. Dziewczęta odstawiały jakieś szopki pod parasolami. Początkowo byłem trochę skołowany, gdy zagadnąłem do ich prezesa, myśląc że pochodzi zza naszej południowej granicy, lecz zagadka rozwiązała się momentalnie – to po prostu Ślązak – słychać. Po krótkiej rozmowie i podzieleniu osiągnięciami serdecznie się pożegnaliśmy by ruszyć w drogę powrotną do wioski studenckiej. To jeden z niewielu dni, podczas którego nas nie zmoczyło. Ciekawe co będzie dalej.
Piątek, 31.07.2009
Pogoda pod psem, prognoza nie napawa optymizmem. Temperatura na zewnątrz – jakieś 12 stopni. Koniec lipca, włączono kaloryfery (sic!). Biorąc pod uwagę pozytywne i negatywne strony sytuacji postanawiamy przeczekać to w wiosce. Oby jutro było choć trochę bardziej znośnie.
Domki (przynajmniej ich partery) są przystosowane dla potrzeb osób na wózkach. Wszystko bez stopni, łazienki przestronne, na łóżkach materace przeciwodleżynowe(?), wszystkie drzwi otwierane przy pomocy automatów uruchamianych przyciskiem. Nienawykli do takich rewelacji postanowiliśmy je wyłączyć. Z drugiej strony trudno się dziwić – jesteśmy jego pierwszymi lokatorami – domki są świeżo oddane do użytku, zrywamy fabryczną folię z większości urządzeń czy przyborów.
Sobota, 01.08.2009
Jedziemy zwiedzać Belfast. Wieje niemiłosiernie i popaduje, ale nie wymiękamy. Mijamy robotnicze domki, gotyckie kościoły, paradę równości. Wstępujemy do świecącej pustkami St Anne’s Cathedral, do której na nabożeństwa uczęszczają wyznawcy Kościoła Irlandii, zerkamy na Albert Memorial Clock i udajemy na obiad do typowego irlandzkiego pubu. W nim tłoczno niczym w ulu, zdecydowanie więcej seniorów niż w polskich knajpach.
Przemieszczamy się na osiedle Ballymurphy po chwilę refleksji nad republikańskim graffiti. Pierwsze rysunki powstały w 1981 roku, by przez kolejne lata stać się fundamentalną częścią kampanii republikanów i wyrazem aktualnych obaw społeczeństwa o sprawy polityczne i kulturalne, takie jak wybory, armia brytyjska i akcje RUC (bojowych grup ulsterskich) czy cenzura w mediach. Wiele malowideł popierających republikanów nawiązuje do walki, jaką prowadziły bądź prowadzą zbrojne grupy poza Irlandią Północną – w Nikaragui, Namibii, RPA czy w Palestynie. Corocznie organizowany jest tu także konkurs na najlepsze graffiti.
Niedziela, 02.08.2009
Na tablicy ogłoszeń napisano: 3:00 p.m. – Closing of Games. Z tego wywnioskowałem, że ceremonia zamknięcia odbędzie się o godzinie 15:00. Prawdopodobnie w Wielkiej Brytanii nieco inaczej niż w kraju nad Wisłą należy interpretować harmonogramy. Popołudnie spędziliśmy dość standardowo sprawdzając siły podczas gry w bilard. We wtorek wracamy do Krakowa. Na lotnisko jest 25 km, przydałoby się na nim pojawić się o 6:30, odprawa zaczyna się jest o 7:40. Jeszcze przed przylotem na wyspę Karolina znalazła konkurencyjną dla taksówek ofertę przewozową prowadzoną przez Polaków, którą jednak najlepiej rezerwować na 48 godzin przed planowaną podróżą. Niestety nasz wtorkowy termin był już zarezerwowany, wobec czego jesteśmy zdani na taksówkę, bo nie uśmiecha się nam jazda po ciemku w ewentualnym deszczu z 35-cioma kilogramami bagażu, mogąca zakończyć się spóźnieniem i przeziębieniem.
Poniedziałek, 03.08.2009
Celem dnia dzisiejszego jest zdobycie Belfast Castle położonego na zboczach Cave Hill, ponad 120 metrów nad poziomem morza, w odległości 1,6 km (w linii prostej) od zatoki, co daje średni spadek około 5% – zwykłą koleją nie podjedziesz.
Pierwszy Belfast Castle zbudowali w XII wieku Normanowie. Na tym samym miejscu w 1611 wzniesiono kamienno-drewnianą budowlę, która jednak spłonęła w 1708 roku. W II połowie XIX wieku 3 Markiz Donegall postanowił na tym terenie wznieść swoją posiadłość w stylu naśladującym styl ówczesnych szkockich zamków – tzw. Scottish Baronial style. Koszty budowy okazały się tak duże, że mało brakowało, by budowa nie została ukończona. W 1934 rodzina Shaftesbury, która odziedziczyła posiadłość po Donegallach, podarowała budynek miastu. W murach zamku mieści się obecnie elegancka Cellar Restaurant, sklep z antykami, Visitor Centre (muzeum), a na terenie wokół niego – plac zabaw dla dzieci. Visitor Centre podzielone zostało na 4 pokoje. Pierwszy z nich opowiada historię ludzi żyjących na Cave Hill od czasów epoki kamiennej po dziś. Drugi skupia się na geologii oraz florze i faunie wzgórza. Trzeci to sala audiowizualna, w której wyświetlany jest film prezentujący historię zamku i terenu, a czwarty zaaranżowano na sypialnię panny młodej przygotowującej się do ślubu. Na ścianach tego ostatniego wiszą zdjęcia prezentujące modę ślubną od lat czterdziestych po dziś (zamek wciąż jest popularnym miejscem organizowania przyjęć weselnych). Jeszcze tylko zdjęcie z tradycyjnym brytyjskim black cab i możemy wracać na Dalriada Avenue.
Wieczorem pakowanie bagaży, rowerów i ogarnięcie mieszkania. Folię bąbelkową jak widać na załączonym obrazku zakupiłem ponownie, gdyż poprzednią leżącą beztrosko w mojej łazience zapewne uznano za śmieci i wyrzucono podczas naszej nieobecności.
Wtorek, 04.08.2009
Pobudka o 5:00. Na lotnisku byliśmy planowo, miejsca odprawy bagaży (check-in’y) mają to do siebie, że informacja o nich w niektórych przypadkach w ciasnych terminalach mogłaby się pojawiać wcześniej. Na szczęście tamtejszy terminal jest dość obszerny, więc zostaliśmy szybko odprawieni by mieć mnóstwo czasu na zwiedzanie strefy wolnocłowej. Wychodzimy z samolotu – uuu, ale tu parno. Klima padła na dworze? Podczas wysiadania z Balice Expressu pewna dziewczyna zapytała:
– Can I help you?
Karolina (półgłosem):
– A może porozmawiamy już po polsku?
– Czemu nie? – słyszymy odpowiedź.
Lotniskowe wózki to ciekawy pomysł, szkoda że ich nie ma choć na tych większych dworcach kolejowych. Pociąg do Warszawy (w przedziale o ile dobrze pamiętam z Francuzkami, dogadaliśmy się po angielsku). W stolicy przerzucamy bagaże Karoliny do białostockiego pośpiecha, pożegnanie.
Podsumowanie
Podczas wyjazdu poznaliśmy wielu przesympatycznych sportowców z całego świata. Najbardziej zapadła nam w pamięć ich pogoda ducha, poczucie humoru, mężne zmaganie się z fizyczną niedoskonałością, wspieranie się w drużynie, wspólna radość z sukcesu lub szczere gratulacje kierowane do zwycięzców. Dzięki zawodom Karolina tak rozmiłowała się w profesjonalnym sporcie, że postanowiła intensywniej trenować pływanie. Niewątpliwie ogromne podziękowania należy złożyć organizatorom – impreza była świetnie przygotowana.
Z tego miejsca chcielibyśmy równie serdecznie podziękować trenerom, w tym mojemu kumplowi Nortonowi, za ich pracę włożoną w przygotowania oraz sponsorom wyjazdu – naszym uczelniom – Uniwersytetowi w Białymstoku i Politechnice Warszawskiej. Mamy nadzieję na owocny rozwój naszego krajowego zespołu, wszak drużyny Amerykanów, Australijczyków, Brytyjczyków, Francuzów czy Hindusów liczyły kilkunastu zawodników. Dlaczego my nie mielibyśmy za cztery lata wystartować w piłce nożnej, koszykówce, siatkówce czy lekkoatletycznej lub pływackiej sztafecie?
Knedel
Podczas pisania artykułu posiłkowałem się informacjami zawartymi na stronach http://www.shamrock.internetdsl.pl/ oraz http://www.emito.net/.